Translate

PAWEŁ SOROKA - WIERSZE WYBRANE

Paweł Soroka                                                           Ewelinie Pilawie                                                                             

                                Niezwyczajna dziewczyna



                                Mówią że przybyła tu z innej Planety

                                tej niedaleko Gwiazdy ANTARES

                                pewne tylko jest, że mieszka na Zasaniu

                                w magicznym PRZEMYŚLU



                                uwagę zwracają jej skośne OCZY

                                tak jakby miała tatarskich przodków?

                                a  piękno jej długich rzęs widać najlepiej

                                gdy spływają z nich ŁZY


                                jej  oczy wpatrzone w nasłonecznione 

                                liście i owoce BRZÓZ

                                wyglądają  tajemniczo

                                i INTRYGUJĄ



                                przedwcześnie urodzona 

                                doświadczona tragediami NADWRAŻLIWA

                                chwilami napięta emocjami

                                poszukuje szczęścia …może w WARSZAWIE?


                                ale na razie nocą patrzy z winnego WZGÓRZA

                                na magiczność swojego  miasta

                                i cierpliwie oczekuje na MIŁOŚĆ

                                w skupieniu
                                                    



                              Kamionki-Jezioro 14 sierpnia 2016 r.













Paweł Soroka                                                         Anecie Przybyłek


                                                     
DYPTYK LIRYCZNY
Miraż w Brukseli

W gorączce popołudnia
przy stacji brukselskiego metra
wyłoniła się nagle jej elegancja
szczupła długowłosa
słoneczne okulary nie pozwoliły
zajrzeć w jej oczy

zaczęła się oddalać
gdy mijaliśmy belgijską katedrę
więc przyśpieszyłem
za sznurem zaparkowanych aut zniknęła
i znowu się wyłoniła
rozmawiając przez telefon

zabrakło mi śmiałości
by zamienić z nią słowa
może dlatego że nie wiedziałem
w jakim języku
znowu skręciła w aleję
a ja dyskretnie za nią

gdy rozbłysły czerwone światła
zgubiłem ją
nie poznałem nawet jej imienia
może była mirażem
a może wehikułem czasu
oddaliła się w przeszłość?

czy w przyszłości
znowu się zjawi ?
tym razem bez okularów
wysiądzie z wehikułu czasu
przy stacji warszawskiego metra

a ja poznam jej imię
i przyjrzę się jej oczom

Bruksela - Warszawa, 24-26 lipca 2012 r.

Po trzech latach w Brukseli

Tym razem dostrzegłem ją
w gęstniejącym zmierzchu
trzy lata temu była w spodniach
dziś w zwiewnej różowej sukience
poprzednio w słonecznych okularach
a teraz jej wzrok skupił się na mnie

ale tylko na chwilę
bo przechodziła na drugą stronę
i przyśpieszyła przed tramwajem
ja też by zobaczyć odcienie jej włosów
i zagadkowość źrenic
na tle królewskiego pałacu

blisko siebie minęliśmy pomnik
króla Alberta
i ciszę śpiącego parku
tak jak trzy lata temu
chciałem ją zapytać o jej imię
i miejsce urodzenia

ale ona wsłuchiwała się w telefon
uparcie rozmawiała nie wiem z kim
aż skryła się w stacji metra
a ja zostałem sam na sam
z deszczową chmurą
i niespełnieniem

po powrocie do Warszawy
niespodziewanie spotkałem ją
na Starym Mieście
zamiast sukienki znowu była w spodniach
właśnie zdejmowała okulary
nie rozmawiała przez telefon i podała mi rękę

okazało się, że na imię ma Aneta
i pochodzi z Warmii
a oczy jej są błękitnozielone…

Bruksela - Warszawa, 24-25 lipca 2015r.

                            Zrywająca czereśnie
Uwiedziona przez szczyty gór
błękitnooka kochająca płatki róż
zrywa owoce Ziemi
nabrzmiałe w promieniach słodkością

tęskniąca za uczuciem utrudzona
zwyczajna Matka o niezwyczajnej duszy
zamieniająca smutek na marzenia
o miłości

która już niebawem do niej przyjdzie?
z daleka nocą a może świtem?
prosto od dużej rzeki
płynącej z Tatr do morza

zapuka do serca słuchającej w skupieniu
wielostronnej muzyki Vangelisa

Warszawa, 2-5 lipca 2015 r.





Śmierć Ojca

W starej szafie
pusty płaszcz
matka powitała syna
płaczem

a on jej uścisk
jak najczulszy gest

i teraz od fotografii
nie może oderwać
oczu

i słyszy – tę sprzed lat
wspólną z Ojcem rozmowę
o życiu

i spać nie może
bo matka nocą
Ojca wspomina






Nieznajoma

Jeszcze nieznajoma
choć oczekiwana

samotna złotowłosa
a może włosy ma czarne
jak mrok?

czy się odezwie
i będzie jak zjawa
w jesiennym parku...

nieznajoma
więc tajemnicza
daleka i bliska
jaki będzie w słuchawce
jej głos?

niebiesko czy zielonooka
nieśmiałością skromna?

wytęskniona
o poranku
wymarzona
w gwarze południa
i w ciszy gwiazd

jakbym słyszał jej krok
lecz to tylko niecierpliwy wiatr




Warszawa, grudzień 1990 r.








* * *
Marii Zakrzewskiej


Do widzenia Mario
żegnaj Przemyślu
żegnajcie uliczki Zasania

nocą Was opuszczam
wyrazistą w przeddzień zimy
chłodną w milczeniu gwiazd
życzliwą w uśmiechu Twoich oczu

nie wiem kiedy wrócę
by porozmawiać o naszym romantyzmie
i realizmie?

może przed wigilią
w mrozie stycznia
albo w szarym śniegu marca?

wrócę
by przejść zaułkami
od Sanu przez rynek
w stronę Bieszczad
przejść trotuarem marzeń
i tęsknoty

Marysiu........
napiszę list
a teraz pędzę do Warszawy
pustym ekspresem
wokół nas śniego-szron
i ogniki latarń kłujące oczy

będziemy wcześniej witać zimę
Ty na Zasaniu
Ja na Woli.


2 grudnia 1990 r. – w ekspresie „Pieniny”
między Przemyślem a Przeworskiem






Aleja do słońca
Elżbiecie Dróżdż

Rankiem idę tą aleją prosto
do słońca
zlewającego się z paletą
liści

idę po dotykalnym pięknie
po dywanie subtelnym
z lewej łaty na brzozach
z prawej ścięte pnie na dom i ogień

mijam zagajnik o barwach raju
pod nim ziemia oczekująca zimy

o zmierzchu idę aleją prosto
do gwiazd
z lewej do mnie mrugają oczy latarń
z prawej oczy wschodzącego księżyca

krokiem szybszym
zmierzam do początku zimy
do Ciebie


Warszawa, 12 listopada 2008 r.











                                      Niepewność

Ta cicha
subtelna tykaniem zegarka
noc
przed jutrzejszym upałem
promieni i rozmów
kolejek niepewności

protestu na najruchliwszym
skrzyżowaniu Stolicy

ta noc
liryzm strachu rodzi
i strach przed
bratobójstwem

śpią wsie i miasta
o lepszym i gorszym śnią
a nasze serca nerwowo
tłoczą krew
która oby się nie polała
na bruk

nie śpią neony
nie śpią ćmy
zastygłe na gałęziach ptaki
lekko szumią
a ja czuwam - - -
głos polskiej gitary
jest dla mnie romancą nadziei


gdy światło gaśnie
urywa się odległy stukot kół
gdy słabnie drżenie strun
zamykam oczy i stronice
i piszę ostatni wers…


Warszawa, 7 sierpnia 1981 r.









Requiem XX wieku

Motto: Rewolucje wybuchają w najmniej
spodziewanym momencie

Przed burzą od świtu
coraz liczniejsi
gromadzą się w milczeniu
NIEPOKORNI
a gdy grzmot BUNTU
rozerwie nieboskłon
pokory
orły wysoko wzniosą się
i odpłyną pomniki

do niepokornych przemówią
ludowi TRYBUNI
i gdy nawet na brukach zadudnią
czołgów gąsienice
nic już nie powstrzyma blasku
NADZIEI
- - -
gniew przerwał milczenie
nadciągają wielkie przestrzenie
ZMIAN
wielką symfonią przenika
STRAJK
który objął cały kraj
w oddali słychać narastający
łoskot werbli

jak TWORZYĆburząc?
jaki ŁADnastanie o poranku?
czy zbuntowani przekroczą
RUBIKON?


Warszawa, luty 1999 r.




Przeciwstawienie


Potęga huraganu
śnieżnobiałej zamieci
i patrzącego na nas oka
opatrzności

potęga narastającej lawiny
nurtu szerokiej rzeki
i ciszy po wielkiej
bitwie

potęga wodospadu
pożaru ogromnego miasta
i puszczy tętniącej
życiem

przeciwstawiam im
harmonię widnokręgu
głębię piękna
i tajemnicę duszy




Kto słyszał tańczące oko?


Gdzie widziałaś niewidzialne przekupki
sprzedające źrenice?

czy wiesz…
oczy śniegu rozwiane wiatrem
to zamieć która wszędzie nas widzi

iskrami zmroku oczy ptaków
a gdy noc ustępuje
budzą się bary
tysiące powiek odsłania śliskie kule
( w izbie porodowej po raz
pierwszy )

a jubilera pewien bogacz
okiem wieszcza chciałby ozdobić
swój sygnet





Dwie ulice



Prostotą szyn

za Wisłę

tramwajem biało-czerwonym



z furtek wychodzą

kolorowe parasole

z drzew

w żółtych liściach

kropla za kroplą

spada



zimą drzewa

tu znikają

tylko gołębie pod oknem

bo z nieba

w płatkach śniegu

chleb



gdy tędy idę

marsz i pieśń słyszę

choć wokół cisza

z dozorcami rozmawiam

o przeszłości tego traktu –

kiedyś pola bitwy

podobna ulica w Gnieźnie

nazywa się Warszawska

 
Ona i on


Wśród wątłych trzcin lekką dłonią
chwytała promienie

głaskała nimi lustro jeziora

jezioro grało jak struny skrzypiec

on słuchał

wtedy wdzięczne rybitwy obdarowały ją

deszczem z białych piór

ona uplotła z nich zaręczynowy wianek

i owinęła wokół jego szyi.




WYSTAWA RZEŹBY HISTORII



Do muru przybiję fragment płotu z plakatami

które przeszły do historii

i ustawię rusztowanie nakrapiane kirem

kwiatem róży

całość niestarannie spętam sznurem

napowietrznym spacerem nad parkami

miast

przypomnę


 
ZGUBNA NOC



Ta przeraźliwie cicha noc

( psy nie szczekają )

bez gwiazd

gęsta czerń

budzi strach i samotność

w środku puszczy

jak na wyspie bezludnej

błądzę bez wyjścia

zapadam się po pas

w bagnie i krzewach

wtem niespodziewany błysk

komety

podała mi rękę

wreszcie trafiłem na asfalt



ostatkiem sił

przed świtem dobrnąłem

do rogatek miasta

 
REINKARNACJA



Od gwaru wyzwolony

na pomost wbiegłem

jeziora zderzającego swe lustro

z mgłą

zanurzałem się w nieskażoność

tak długo

aż gwiazdy rozbłysły

w suficie nieba



niebo otworzył grzmot

i grad miliona kropli

rozbił lustro



po reinkarnacji

znowu jestem w mieście

w szarej strudze dnia


  Molo białe i czerwone



To taki próg drewniany

gdzie ryby podpatrują oddychających jodem

próg wystrugany wiatrem

żłobiony solą

gdzie raz do roku

białe i czerwone

kwiaty toną w morzu



nad nim o zmroku

krzyżują się smugi latarń

a przypływ stawia na wydmie

płynny krok

by cofnąć się wpół

wówczas dwoje

od wczoraj

przed jutrem

szepcze to co teraz



przed pomarańczowy horyzont

ludzie przychodzą po piękno

tam zapamiętałem malca

który zgubił mamę

jeszcze słyszę jak jego słoną

łzę chłonęło morze



a balustradzie ktoś z paletą

utrwala pociąg zdążający z portu

do jutra Ojczyzny. 

 

SEN MIASTA



W ciszy chłodnej nocy

miasto subtelnieje



reflektory aut

odśnieżają senne oczy



deszczu nieco

więc szyby ciche

ciemne

wszystkim świt się śni



a samotny przechodzień ?

jego krok szybki

jak oddech

niepokoi latarnie



i cisza

czyżby w ciszy

głos dziecka ?



to fabryka szumi

której dym spotężnieje

o brzasku



Gniezno, marzec 1979


  OGIEŃ



Stare odrzuca

nowe wznosi

w piecach hut

płonie jak szturm



z oka lasera pełznie

z rakiety

z bomb



my się spalamy

a ogień

--- nas nie spali ?



gdy nad wilgotną ziemią

dym cichy płynie

pytam się

czy chmura ptaków spłonie

i armie

czy intuicja kobiety

czy spali się tom wierszy

i symfonia ?



słońce nie spłonie

ale przedszkole

ale Ojczyzna



są tacy

co ogień przeliczają

na monety

trzeba się im przyjrzeć

inaczej ogień będzie tu

a my ?



podparty dłonią

nie mogę czekać


 
Okruchy schyłku lata


Turnusy zakończone

zamknięte okiennice

molo opustoszało

na nim samotny wędkarz



wczoraj klucze żurawi

fascynowały moje oczy

dziś mój wzrok przyciąga

intensywnie czerwona jarzębina

i Twoja bordowa apaszka



idziemy aleją leśnych owoców

gęstą od zapachów

zrywamy wiśnie czeremchy

prześwietlone okiem słońca

wymieniamy spojrzenia piwnych oczu



zachwycająca wielobarwność runa

blednie w narastającym mroku

w przenikliwej ciszy

pod wielką kopułą źrenic gwiazd



wczesnym świtem

rozkwitająca przedjesień

powita nas pogodą

narastającym gwarem





Warszawa, 7 października 2008 r.


   
WTEDY JEST


wtedy jest
szelest trąb niewidzialnych

śpiew drzew na których ptaki

i bieg do parku pod gwiazdą



wtedy sypie śnieg

tworzy z ławki fotel

pośród plam fioletu



ławka jak karuzela się kręci

zbliża delikatnością nas dwoje

ławka jak łódź płynie

wypadamy poza burtę świadomości

gdzie dreszcz


Odległość dusz

Tęsknota odległość skraca
więc słyszę oddech Twoich płuc
Twoich myśli przenika mnie błysk
znowu rozmowy chcę z Tobą
niecierpliwie jej oczekuję

może już niedługo
już za chwilę nasze oczy
spotkają się bez słów
i za nic będziemy mieć czas
komentując otaczający nas świat

może uda nam się uciec
od wojen i kataklizmów okrutnych
by chociaż trochę pochwycić przyszłość
pokonać nurt niejednej rzeki
i szczyty gór

przezwyciężyć to co oddala
niepewność i wątpliwość, które dzielą
przezwyciężyć doświadczenie i wiek



SURREALIZM CZYLI DŹWIĘKOWY OBRAZ SALWADORA DALI
pt. POŻAR STOGU SIANA POD WIELKIM LIŚCIEM GRONOSTAJU

Uczeń ekscentryka zamiatał zakwitłymi konarami
wzgórza wysokich kwiatów
a to w celu polepszenia widoczności

uniesiony przez powiew stóg
płonął pod wielką skórką gronostajową
Salwadore Dali siedział na skraju łąki
i prawą ręką kręcił korbę syreny
w lewej dzierżył pędzel
z którego krople gęsto pryskały na sztalugę
wąs Salwadora był owinięty jak chusta wokół jego szyi

niebo puste – ptaki odleciały

 
WARSZAWSCY POWSTAŃCY


Wokół Was chmury
ognia i drżenie serc w nas
prawie jak odgłos wielu
dzwonów
i gdy ciemność dymów ciężkich
zasłania świeżość świtu
i dążące ku nam miecze
promieni

z tak odległej kuli słońca
może tych kul jest dużo więcej
bo obok nas czerwono-pomarańczowe
eksplozje obłoków

a grzmoty te rozchodzą się przeogromnie
jak burze bliskie i odległe
echa jęków

I gdy lato jeszcze trwało
ich dusze uszły przedwcześnie
a ciał stosy jak mury
rozbite

tak przerwano im przyszłość
ich marzenia zastygły
na zawsze

zostawili strofy nie napisane
ich wiersze ledwo tylko
napoczęte

małżeństwa co dopiero zawarte
a metrykami ich wiatr
szeleści…


































1 komentarz: